Gdyby na ten tydzień spojrzeć tylko z perspektywy objętości to nie byłoby zupełnie na co patrzeć porównując go do poprzednich. 8h11m, w ramach których 🏊🏊🚴🚴🏃🏃🏃🧘 nie powala, ale…
W tym tygodniu pływanie było raczej regeneracyjne, choć pierwszy raz od dawna pojawiły sie kilometrówki. Na rowerze pobiłem średnią watów z 20’ w trakcie testu FTP na chomiku. Druga jazda, regeneracyjna dzisiaj miała kompletnie inny wymiar. Biegowo udowodniłem sobie, że do formy z ubiegłego sezonu wcale nie jest daleko robiąc półmaraton w czasie 52 sekundy gorszym niż życiówka z października.
Opisując z resztą ten start wczoraj, trochę już pompatycznego tonu się pojawiło w temacie powrotu po kontuzji. Dzisiaj wszedłem na poziom wyżej w temacie „zamykania spraw” i dokończyłem wycieczkę, która została mi przerwana w listopadzie. W planie były dwie godziny luźnego kręcenia. Długo myślałem jak podejść do tego fragmentu trasy i dopiero w ostatnich dniach zmieniłem podejście z „ta droga na istnieje” na „trzeba ją odczarować”.
Miałem flashbacki z tego dnia. Celowo ubrałem się tak samo. Drugi raz jechałem tą trasę (przynajmniej jej pierwsza część) i zachwycała mnie tak samo jak wtedy. Im bliżej miejsca zdarzenia tym większe emocje, a noga jakby bardziej zachowawczo.
Z jednej strony wiem, że kierując się czysto stoicyzmem to wszystko było w mojej głowie. Z drugiej strony cieszę się, że znalazłem sposób, żeby sobie z tym poradzić. Gdy widziałem wrzutki znajomych na Stravie, którzy jeździli TĄ DROGĄ zawsze była jakaś wewnętrzna reakcja. Po dzisiaj pewnie dalej będzie to w pamięci, ale przejeżdżając tą trasę dzisiaj poczułem się dużo pewniej. I myślę, że mając potwierdzenie aspektów fizycznych, a teraz domknięcie tego na swój sposób mentalnie mogę śmiało powiedzieć, że te zdarzenia zostawiam za sobą. Nie mniej jednak lekcje, które z niego wynoszę zaprocentują. Te wszystkie „wrócisz silniejszy” nie mogą przecież pójść na marne 😉
A przede mną teraz intensywne dwa i pół tygodnia w Hiszpanii, nie tylko treningowo… 😏