Kolejny do dzienniczka…

W tym sezonie nie odliczam tygodni tak jak w poprzednim, gdy na początku sezonu wiedziałem ile ich zostało do celu głównego. Od jakiegoś czasu nie odliczam już też tygodni od wypadku, od operacji, a teraz też nie liczę ile już minęło od powrotu do “normalnego treningu”. Spina się to też trochę z tym, do czego doszedłem już jakiś czas temu, że triathlon to taka gra bez końca, w której faktycznie droga stała się celem samym w sobie – bo tak właśnie czuję w tej chwili 😉

Tydzień biegowo zacząłem od rozbiegania 12km z mocniejszymi ostatnimi 4km. Kolejny raz mogę powiedzieć też, że dzięki tri zrobiłem coś po raz pierwszy w życiu. Drugie bieganie miałem zrealizować na bieżni mechanicznej, bo w planie pojawiło się 4km ciągłego podbiegu – a takiego w rozsądnej odległości od domu nie posiadam 😅 Trzeci to sesja na stadionie z mocniejszymi akcentami różnej długości. Cieszy mnie, że wszystko co miało jakieś założenia tempowe zostało zrealizowane i weszło pod pełną kontrolą.

Dwie sesje pływackie to najpierw dwusetki ze średnią intensywnością, a później odcinki po 500m w spodniach neoprenowych, bo nogi oberwały przy innych okazjach 😅 Warto zaznaczyć, że pierwszy raz od dawien dawna przekroczyłem 2000m co w sumie nie robi wrażenia mając w pamięci przygotowania do Otyliady, a jednak cieszy mnie niezmiernie, wiadomo.

Trening siłowy to w tym tygodniu delikatne odpuszczenie obręczy barkowej – w sensie zejście z ciężaru. A wszystko uzupełnione dwoma rozpisanymi sesjami rozciągania i rolowania. Kilka razy coś też podziałałem nie mając takich sesji rozpisanych.

Creme de la creme tego tygodnia to jednak jednostki rowerowe… W środę bardzo intensywna piramidka, która na papierze wyglądała przerażająco, a w trakcie realizacji okazało się, że była taka tylko na papierze. W piątek zakres znany, nielubiany i taki, za którym się nie tęskni – threshold na powtórzeniach 8’, na starych zakresach. Ku wielkiemu zaskoczeniu wchodzi pod kontrolą. No i niedziela, czyli long ride. Tym razem solówka, nowa trasa, czyli ciąg dalszy odczarowywania jazdy na zewnątrz, odbudowywania zaufania do własnych umiejętności i otoczenia. Jednym słowem? PETARDA!

Tydzień domykam mając 14h54m aktywności.