JBL Triathlon Sieraków 2022 na dystansie 1/4

Rok temu w zawodach JBL Triathlon Sieraków miałem debiutować. Z różnych przyczyn nie było to możliwe, a ja zamiast tego spędziłem tam ponad dwa tygodnie trenując na swoim własnym obozie. Wracając w tym roku w te okolice byłem w kompletnie innym miejscu z perspektywy przygody z triathlonem niż rok temu.

Mimo trzech zawodów, w których do tej pory już wystartowałem, nabytego doświadczenia na rowerze czy w wodach otwartych pewne rzeczy się nie zmieniły – pogoda. Po przyjeździe do Międzychodu, zameldowaniu się i przygotowaniu wszystkiego na rower ruszyliśmy samochodem w stronę Sierakowa by objechać na spokojnie trasę zawodów. W momencie gdy już byliśmy gotowi by zacząć rozjazd zaczęło padać, a po przejechaniu około dwóch kilometrów zaczęło walić gradem. Pomyślałem wtedy “Sieraków! Tęskniłem!”.

Po tak krótkiej przejażdżce nie zdążyliśmy się nawet rozgrzać za to z butów rowerowych woda się już wylewała. Pokornie wróciliśmy do hotelu by się wysuszyć i to by było na tyle aktywności sportowych na piątek. Sobotni poranek, jeszcze przed śniadaniem rozpoczęliśmy spokojnym bieganiem z kilkoma akcentami. 

I to by było na tyle jeśli chodzi o treningi przed startem co wraz z niewielką objętością w tygodniu poprzedzającym dawało mi niecałe 5h aktywności. Dotarło wtedy do mnie, że to był bardzo spokojny, regeneracyjny wręcz tydzień co wraz ze świetnym samopoczuciem dało mi poczucie gotowości do dania w palnik w dniu zawodów. Oczywiście uzależniałem to od zielonego światła od Trenera, bo Sieraków odbywał się zaledwie trzy tygodnie po połówce na Majorce, więc nie wykonaliśmy za bardzo żadnej pracy jakościowej pomiędzy.

Sobota upłynęła na kibicowaniu i robieniu zdjęć, więc jeśli mierzyłem do Ciebie na 1/8 lub 1/2 z aparatu to daj znać – jest spora szansa, że na jakieś zdjęcie się załapałeś/aś! Po kilku godzinach krążenia w okolicach zawodów, odebraniu pakietów wróciliśmy do hotelu na dalszą część regeneracji, oklejenie rowerów, pakowanie i przygotowanie do startu.

Fizycznie czułem się gotowy i pewny, nawet mimo pogody. Prognozy z godziny na godzinę pokazywały coraz bardziej optymistyczne warianty, więc w pewnym momencie przestałem nawet rozważać zabranie bluzy na etap kolarski. Psychicznie? Jeszcze większy luz. Żadnej presji, żadnych oczekiwań. Dobrze się bawić, zrealizować plan od Trenera jak przy mocnym treningu zakładkowym, nie zrobić sobie krzywdy i dać z siebie wszystko jeśli będzie na to przyzwolenie.

Przyzwolenie było.

Etap pływacki rozpocząłem dość mocno i zobaczyłem bardzo dobry czas na zegarku przy pierwszej bojce. Potem wypłynąłem trochę za daleko i z jednej strony nikt mi nie przeszkadzał, z drugiej zrobiłem pływanie dość sporym łukiem względem bojek. Z wody wyszedłem po 20 minutach i 12 sekundach i rozpocząłem wymagający podbieg w stronę T1.

A w T1 czekał na mnie rower czasowy – debiucik. Był to piąty wyjazd w terenie na tym rowerze, więc jeśli na szosie wciąż się uczę jeździć to tu jestem dopiero na początku swojej drogi. W strefie się trochę zamotałem. Najpierw założyłem buty bez skarpetek, a nie chcąc ryzykować obtarć wolałem jednak nie ryzykować obtarć i je założyć. Potem szyba z (nowego) kasku, w którym wcześniej jechałem tylko w piątkowej ulewie przez jakieś 12 minut nie chciała się złapać na magnesy co kosztowało mnie chwilę walki i finalnie odpuszczenie tematu tejże szybki.

Po wejściu na rower, napiciu się i zjedzeniu czegoś miałem jechać górny zakres strefy TEMPO (219-261W). Mając świadomość tego, że w tamtym tygodniu czułem, że jestem aż ponad-zregenerowany zacząłem tłoczyć zgodnie z założeniami. Nie dość, że noga podawała to rower jechał i to jechał aż miło. Nie wdając się w szczegóły na trasie rowerowej wyprzedzałem głównie ja, a to dodaje dodatkowego powera. Po pierwszym okrążeniu wiedząc już kiedy muszę odpuścić aero, a kiedy mogę lecieć w dolnym chwycie udało mi się zrobić okrążenie jeszcze szybciej, a całościowo wykręcić czas wysoko powyżej oczekiwań – 01:15:44. Wiedząc gdzie były maty do odbijania czasu, w tym czasie zawarta jest jeszcze walka z kaskiem zanim zacząłem jechać. Po etapie rowerowym wbiegam do T2 i wiem, że przede mną trudny technicznie bieg.

Trudny, ale to dystans 10km, który znam już doskonale i wiem na ile mogę sobie pozwolić. Trener zalecił pierwsze okrążenie wziąć na spokojnie i zapoznać się z trasą. Coś we mnie jednak wstąpiło i biegłem naprawdę mocno. Do tego stopnia, że w pewnym momencie już z tyłu głowy słyszałem o-pe-er z gatunku “a nie mówiłem?”. Po przebiegnięciu całego pierwszego okrążenia już wiedziałem co na mnie czeka. Szybkie ogarnięcie stanu zmęczenia, zapasowy żel, którego myślałem, że nie zużyję, a jednak się przydał i wbiegam na drugie okrążenie. Według pomiarów udało mi się zrobić negative splita, Garmin ma trochę inne zdanie, ale różnice są tak marginalne, ze nie ma to znaczenia.Etap biegowy zajmuje mi 00:45:32 (według oficjalnych pomiarów pierwsze kółko w tempie 4:36, drugie 4:06 min/km) co jak na te warunki jest czasem również wysoko powyżej oczekiwań. 

Przed startem po cichu myślałem o złamaniu 2,5h w całych zawodach. Na kilka dni przed zawodami jednak nawet nie brałem tego scenariusza pod uwagę traktując to w kategoriach marzeń. Wiedząc jak wypocząłem oraz że jednak będzie sucho na rowerze taki plan zaczął się stawać coraz bardziej wykonalny, ale na pewno nie łatwy. A ponieważ było to spore wyzwanie obiecałem sobie, że jeśli mi się powiedzie robię sobie przerwę w nie jedzeniu słodyczy i zjem coś na co nie pozwoliłem sobie w dniu startu już od czternastu dni.

I co? 02:31:17. Czas, z którego jestem bardzo zadowolony, a czekolada przeszła mi koło nosa prawdopodobnie ze względu na walkę z szybką w kasku. Jak zwykle – jest kilka rzeczy do poprawy, ale cieszy mnie równe pływanie, moc na rowerze i szybkość biegu.

Splity:

🏊 00:20:12 (avg. 02:08min/100m)

🔀 00:07:14

🚴 01:15:44 (avg. 1: 35km/h; 2: 37km/h)

🔀 00:02:35

🏃 00:45:32 (avg. 1: 4:36min/km; 2: 4:06min/km)

🏅02:31:17

Biorąc pod uwagę fakt, że był to tylko start treningowy jestem bardzo zadowolony, bo żadnej pracy specjalnie pod ten dystans nie wykonaliśmy. Jest kilka lekcji, które wynoszę z tych zawodów, bo jak na czwarty start wciąż się czegoś w tym triathlonie uczę. Poza tym, bardzo miły, triathlonowy weekend z ekipą @ironsilesia i całą masą zbitych piątek z Wami pod tytułem “ej, śledzę Cie na fb/ig!” – za co dziękuję! 

Następny na horyzoncie Syców 10 lipca (1/4) i Gdynia 7 sierpnia (1/2)!