Chwila nieuwagi i znowu sukces…

Poza na zdjęciu to absolutny klasyczek. Każdy test FTP kończę w ten sam sposób. All out, 9-10/10 w skali zmęczenia to definicja tego zadania. W protokole testowym 20’ chodzi o to, żeby po rozgrzewce wykręcić tyle watów, by po nich nie dało się już wykręcić nic więcej. Dla mnie upadek na kierownicę zsynchronizowany z wyłączeniem zegarka jest znakiem, że go zdałem.

Celem tych testów jest określenie bez bardziej zaawansowanych metod pomiarowych zakresów treningowych. Oznacza to więc, że im mocniej go pojadę tym trudniejsze będę miał treningi. Ale w stawaniu się lepszą wersją siebie dokładnie o to chodzi.

Tegoroczne testy mają pewien kontekst, który sprawia, że podchodzę do nich bez większych oczekiwań. Do tej pory każdy test miał kończyć się życiówką, ale listopadowy wypadek i brak solidnie przepracowanej zimy sprawił, że podchodzę do nich ambitnie, realizuję na maksa, ale tak długo jak daje z siebie wszystko tak długo zamierzam być z siebie zadowolony.

Ostatni test biegowy, w ktorym do zyciowki zabrakło był idealnym przykładem i testem tego podejścia. Dzisiaj jednak było inaczej.

Ważąc kilogram mniej niż gdy robiłem ostatni test FTP (13.04.2023, 86,4kg vs 85,4kg), w trakcie 20’ testu wykręcam średnio 321W (poprzednio 315W) co po przemnożeniu daje mi FTP na poziomie 304,95W, czyli 3,57W/kg (2023: 299,25W, 3,46W/kg).

Progres cieszy zawsze. Progres w tym kontekście cieszy kilkukrotnie bardziej. A gdy od Trenera słyszysz po takim teście „jesteśmy w domu” właśnie mając z tyłu głowy ten kontekst, wiesz, że mimo tego co się stało po pierwsze – jest dobrze, a po drugie – wykonałeś kawał dobrej roboty. No i kłamać nie będę, że te doświadczenia i przesunięta granica bólu odegrały też dzisiaj ważną rolę.

…race week na pełnej petardzie! W sobotę będzie ciekawie 🤔